Opublikowany przez: Marcin1984 2009-12-16 08:57:58
Pani Profesor, kiedy w latach 80. chodziłem do przedszkola, był tam stomatolog. W szkole podstawowej pracowała pani higienistka oraz pielęgniarka, które regularnie nas badały i zapisywały wyniki w kartotekach. To był PRL. Czy dzisiejszy siedmio- czy dwunastolatek ma podobną opiekę?
Oczywiście, że nie. Obecnie nie ma stomatologów w szkołach, jest higienistka - często jedna na dwie szkoły. Ja miałam jeszcze lepiej, bo w każdej szkole był lekarz pediatra, który regularnie wykonywał prawidłowe badanie lekarskie. Higienistka tylko waży i mierzy, natomiast nie zapewnia prawdziwego badania. To się ma zmienić, bo z tego co wiem, lekarze rodzinni otrzymali polecenie, aby każde dziecko raz w roku było zbadane. Nie bardzo wiem jak chcą to przeprowadzić, bo przecież wszystko zależy od zgody rodziców.
Czy w razie braku zgody lekarze będą wzywać rodziców?
Faktem jest, że idealną opieką nad populacją w wieku szkolnym byłoby badanie raz w roku od stóp do głów, prowadzone przez lekarza rodzinnego a najlepiej pediatrę, realizowane niezależnie od tego, czy się to mamie podoba czy nie.
No, ale teraz mamy demokrację...
Jak było w komunie każdy wie i powrotu nikt nie chce. Miejmy jednak na uwadze, że w społeczeństwie są ludzie, którzy o dzieci zupełnie nie dbają. Albo są zbyt zapracowani, albo jest to margines społeczny, który w ogóle ma w nosie zdrowie dzieci. Niewinne dzieci muszą ponosić konsekwencje faktu, że matka pijaczka nigdy nie zaprowadziła ich do lekarza. A zatem konieczna jest opieka państwa, któremu zależy na posiadaniu zdrowego, silnego społeczeństwa. Dopóki człowiek nie jest pełnoletni i nie decyduje o sobie sam, państwo powinno mieć możliwość objęcia dziecka opieką gdy rodzice zaniedbują swe obowiązki. Nie wiem dlaczego teraz myśli się odwrotnie: jeżeli rodzic nie umie zająć się dzieckiem to pal licho to dziecko.
Czy to jest prawidłowe?
Ostatnio utrudniona jest profilaktyka wszawicy w szkołach, ponieważ higienistka nie może przeglądać włosów bez zgody rodziców. To urasta do paranoi. Ja rozumiem, że na wszystko potrzebna jest zgoda rodziców, jednak jeżeli rodzic jest niedostępny, to nadal należy mieć możliwość działania.
Poziom opieki nad dziećmi w Polsce w ostatnich latach poprawia się czy pogarsza?
Z roku na rok jest coraz gorzej. W latach 70. Polska miała wzorcową opiekę nad dzieckiem. Rodziło się dziecko, do domu przychodziła pielęgniarka środowiskowa, pomagała kąpać, mówiła jak karmić. W ślad za nią przychodził pediatra. Dziecko było rejestrowane do pediatry, czyli specjalisty, w najbliższej przychodni, często pod domem. Były osobne poradnie dla dzieci chorych i dzieci zdrowych – z oddzielnymi wejściami. Dziś już mało kto o tym pamięta. Nie dziwię się matkom, które nie chcą chodzić z dziećmi dziś do lekarza, bo na korytarzu spotykają się dzieci ciężko chore i młodzież idąca na badania profilaktyczne. Tamten system był kosztowny, ale dobry. To powodowało, że każdy młody obywatel, niezależnie od statusu społecznego czy materialnego, nawet wychowywany przez samotnego rodzica, był otoczony opieką. Teraz tak nie jest. Wystarczy, że się tacie czy mamie nie chce dbać o zdrowie dziecka.
Jakie to niesie skutki dla społeczeństwa w przyszłości?
Te skutki już widać. Dochodzi do tego, że cukrzyca jest rozpoznawana, gdy dziecko już padnie na ławkę. Także wady serca rozpoznajemy późno. Natomiast rośnie nam wysokie pokolenie za sprawą dostępu do pełnowartościowej żywności bogatej w minerały i witaminy, o którą było trudno 30 lat temu. Akceleracja wzrostu idzie w parze z brakiem kontroli. To pokolenie niesie ze sobą wszystkie defekty, które można by wygasić w zarodku, a które przechodzą niezauważone w początkowej fazie. Wyrośnie nam stosunkowo wysoka, fajnie wyglądająca generacja, która będzie chorowała. Koszty będą znacznie większe, niż gdyby zastosować prawidłową opiekę pediatryczną we wczesnym okresie życia.
Czy to oznacza, że w poprzedniej epoce była większa szansa na wczesne wykrycie schorzeń takich jak cukrzyca czy wady serca?
Ktoś powie, że kiedyś dzieci miały więcej powikłań od cukrzycy, częściej umierały z powodu nowotworów niż obecnie. To prawda, ale zawdzięczamy to ogromnemu postępowi w medycynie i diagnostyce chorób wieku dziecięcego. W latach 70. nie śniło się nikomu o biologii molekularnej, kombajnach biochemicznych i hematologicznych, współczesnej transplantologii. Gdyby teraz te narzędzia połączyć z szeroką opieką pediatryczną i profilaktyką, to zbliżylibyśmy się do ideału.
Czy obecnie większym problemem polskich dzieci jest niedożywienie czy też złe odżywianie?
Myślę, że niestety niedożywienie. Chociaż drugi problem coraz bardziej narasta. Niedożywienie wynika z biedy: gdy ona występuje, to się nie da nic zrobić. Zwiedzałam ostatnio rejony wzdłuż wschodniej granicy i muszę przyznać, że tam jest dramat. Dzieci są szczupłe, niewysokie – to widać na pierwszy rzut oka. Nauczyciele donoszą, że część dzieci jest głodnych, z zazdrością patrzą na kanapki kolegów. Z drugiej strony w wielkich miastach obserwujemy zupełnie inne niepokojące zjawiska, znane z krajów Zachodu. Złe odżywianie prowadzące do otyłości jest na drugim biegunie zagrożenia: jest to cała przetworzona żywność, której dziecko nie powinno jeść: między innymi chipsy, kolorowe cukierki, produkty o dużej zawartości cukru i konserwantów. Jest to o tyle niezrozumiałe, że przecież wystarczy kliknąć w Internet, żeby się dowiedzieć jak prawidłowo odżywiać dziecko. Trzeba tylko chcieć.
Jeszcze dwadzieścia lat temu każde podwórko na osiedlu wypełnione było gwarem bawiących się dzieci. Grały w klasy, w piłkę, jeździły na rowerach. Dzisiaj panuje cisza. Osiedla opustoszały...
Bo dzieci siedzą dziś przed komputerem albo telewizorem. Dlatego uważam, że „Orliki” są zbawiennym pomysłem i takich inicjatyw powinno być więcej. Rodzice powinni odciągać dzieci od ekranów, tylko że często jest im wygodniej, gdy latorośl zajmuje się sama sobą. Wyręcza ich telewizor i komputer - dodajmy, że wyręcza źle. Pokolenie rośnie jednak wysokie, ale głównie siedzące. Na horyzoncie rysują się przyszłe wady postawy. Wady postawy już są. To dzieci komputerowe: duży brzuch, pochylone plecy, popsute oczy i zęby.
Zęby?
Dzieci siedzą i jedzą słodycze. Według Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego, 80 proc. dzieci ma próchnicę.
Jak wygląda profilaktyka dentystyczna?
Nie wygląda, bo nie ma dentysty w żłobku, przedszkolu, szkole. Jak mama pójdzie z dzieckiem do stomatologa to dobrze, jak nie pójdzie – też dobrze.
A profilaktyka ogólnie?
Jedyne, co jest pozytywne w Polsce i się dokonało także dzięki dziennikarzom, to liczne programy profilaktyczne. Oby tylko znajdowały odzew w społeczeństwie. Niedawno trafiło do nas dziecko, które trzy miesiące biegało z guzem w jamie brzusznej. Takie przypadki są na porządku dziennym. Dlatego jest bardzo ważne, aby edukować społeczeństwo, podnosić świadomość samych dzieci. Pozwólmy, aby państwo mogło ingerować w skrajnych przypadkach: bo gdy dziecko ma umrzeć z powodu nowotworu, a rodzice mówią „niech umiera” i nie chcą podpisać żadnej zgody, to ja występuję do sądu rodzinnego o pozbawienie praw rodzicielskich. Działanie w takich przypadkach trzeba uprościć. Często nie ma chwili do stracenia. W żadnym społeczeństwie nie można pozwolić, aby dziecko było traktowane jak przedmiot.
Edukacja, profilaktyka, narzędzia prawne to jedno. Ale leczenie powinien podejmować lekarz specjalista, pediatra. Jaki jest stan polskiej pediatrii?
To zawód zanikający. Jest nas coraz mniej. Średnia wieku pediatry to 58 - 59 lat. Starzy lekarze odchodzą na emerytury. Zamykają się oddziały pediatryczne. To skutki wieloletniej polityki ustawowej. Pediatra nie może sam podpisać kontraktu z NFZ, musi prosić lekarza rodzinnego, zostać specjalistą u niego. Nie może sam negocjować, stracił podmiotowość. To był błąd. Dlatego młodzi ludzie nie chcą się kształcić z pediatrii. Dopiero pani minister Ewa Kopacz dała wyższe rezydentury w pediatrii i już w tej chwili mam więcej rezydentów. Nareszcie przestaliśmy oddawać rezydentury na Dolnym Śląsku.
Czyli coś drgnęło...
Drgnęło. Ale dopiero za 6 lat pojawi się nowe pokolenie pediatrów. To dobrze, bo rodzi się coraz więcej dzieci w związku z czym grozi nam wielka katastrofa w populacji wieku rozwojowego, szczególnie w przypadku dzieci do 14 roku życia. Starszymi zajmie się internista.
Zbliża się baby-boom?
Dzietność w 2008 r. była nagle dwa razy wyższa niż rok wcześniej.
To dobra wiadomość dla całego kraju. Trzeba się cieszyć, ale i stanąć na rzęsach, aby tę populację ochronić. Moim zdaniem, bardzo dużo zależy od oświaty, zanim dokona się napraw systemowych. Niedawno powstał Departament Matki i Dziecka w Ministerstwie Zdrowia.
Jakie są Pani oczekiwania wobec tej jednostki organizacyjnej?
To dobra decyzja minister Kopacz, której bardzo za to dziękuję. Powstał on z inicjatywy Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego. Chciałabym, aby był mocny, aby na jego czele stał samodzielny, energiczny i przebojowy pediatra, który broniłby populacji wieku rozwojowego w sytuacji ograniczonych środków. Poprzednio w MZ nie było niczego podobnego, były tam dwie panie, które zajmowały się wszystkim co tyczy się pediatrii. Myślę, że należałoby w pierwszym rzędzie zrobić prawidłowy przegląd stanu naszej młodej populacji. Bo to, co dotychczas trafiało na ministerialne biurka nie zawsze odzwierciedlało rzeczywistość. Tymczasem z badań PTP realizowanych we Wrocławiu, Bydgoszczy czy na Śląsku wynika, że tylko 3 proc. populacji dziecięcej nie ma odchyleń od normy! Krzywe łopatki, alergie, wady serca, popsute zęby - tych odchyleń jest mnóstwo. Poza tym dlaczego nasze dzieci mają być kłute po 10 razy, skoro na Zachodzie są już szczepionki poliwalentne, które wymagają tylko jednego zastrzyku. Ile mamy oddziałów pediatrycznych, jaka ma być ich obsada, no i co ze specjalistyką pediatryczną? Ktoś musi nad tym wszystkim panować. Moim zdaniem zadań nie zabraknie. Pozostańmy przy pozytywach. Program powszechnych przesiewowych badań słuchu noworodków... Wielki sukces. Nie byłoby go, gdyby nie Jerzy Owsiak. Chwała mu za to.
Pompy insulinowe?
Jeszcze nie wszystkie dzieci je mają. Ale jest duży postęp i to także jest zasługa pani minister Ewy Kopacz.
Profilaktyka fenyloketonurii?
Prowadzona od dawna, problem praktycznie przestał istnieć.
Leki w drogich terapiach?
Tu drgnęło dosyć dużo. To ministerstwo zrobiło najwięcej, chyba dlatego, że pani minister sama jest pediatrą. Piętą Ahillesa jest jednak wycena świadczeń. To straszliwy problem. W onkologii ma nie być przerw czternastodniowych. Jak można wymagać, aby pacjent po chemii nie dostał infekcji? Kto wtedy ma zapłacić za jego hospitalizację? To jest tylko przykład z mojej branży. Większość procedur pediatrycznych jest niedoszacowanych, bo wciąż pokutuje przeświadczenie: małe dziecko – małe koszty. A jest dokładnie odwrotnie! Wszystkie nakłady na pediatrię się zwrócą – bo silne, zdrowe społeczeństwo w przyszłości z nawiązką zrekompensuje te wydatki.
Materiał przygotowany przez Stowarzyszenie „Dziennikarze dla Zdrowia”.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
motylek85 2009.12.19 21:28
Dokładnie!!! Choć jestem mamą od niedawna już spotkałam się z naszą kulejącą służbą zdrowia NEGATYWNIE oczywiście!!! Nas również przyjęła nie nasza pediatra i co?? Zwykłe zbycie pacjenta (mała ma kłopoty z przybieraniem na wadze) może pani zle karmi, moze dziecko słabo ssie a może..."już by pani sobie poszła już" :( przeżyłam szok jako młoda początkująca mama :( Naszczęście jej pediatra okazał się bardzo dobry dostałyśmy skierowania do specjalistów i na badania :) . Teraz pozostaje nam czekać w długich kolejkach do specjalistów :( ....ehhhh...bo to Polska nie elegancja Francja...
gochna 2009.12.17 09:31
faktycznie opieka medyczna dla najmłodszych strasznie nam kuleje. zreszta jak cała służba zdrowia. rodzice nie chodzą z dziećmi do dentysty? nie dziwię się, skoro na wizytę czeka się nawet pól roku. jak chce się szybciej to prywatnie. nie każdego na to stać. brak badań profilaktycznych? przykład sprzed około półtora miesiąca. poszłam z Antonią do pediatry po receptę na szczepionkę odpornościową i skierowanie na marfologię. niestety poczułam się jak intruz. nasza lekarka miała akurat szczepienie, więc przyjęła nas inna. zmieszała mnie z błotem (dziecko nie jest moim pacjentem!), zrobiła nieodpowiedzialną smarkulą (no jak pani mogła nie przyjść do lekarza kiedy dziecko przez trzy tygodnie nie jadło?! na nic tłumaczenie że to na ząbki i że ładnie wtedy piła) i stwarzała problemy ze skierowaniem (jak chce pani dziecku kontrolną morfologię zrobić to prywatnie, bo ja nie widzę potrzeby, a to ja za to zapłacę!). no przepraszam - czy takie powinno być podejście pediatry do matki i dziecka? chyba nie.Chwała temu co bez gniewu idzie...
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.